Zbliżał się zmierzch. Helena i Dobrowit po długiej wędrówce dotarli na polanę, która znajdowała się u stóp wielkiego wygasłego wulkanu. Pogoda była wspaniała. Intensywnie pomarańczowe słońce okalało szczyt góry, jak korona ze szczerego złota. Rosnące tu i ówdzie drzewa tworzyły iście królewską pelerynę. Trawa była soczyście zielona, a żółte i białe kwiaty stanowiły dla niej wspaniały kontrast. Niestety popołudnie było parne, a ciemne chmury widoczne w oddali mogły zapowiadać tylko burzę. Dobrowit zauważył to pierwszy.
– Heleno, lepiej poszukajmy schronienia. Zaraz zacznie padać!- rzekł i pomógł brzemiennej żonie wstać.
– Oczywiście, ale co z koniem i naszymi rzeczami? –spytała Helena
– Spokojnie, tam jest skalny uskok wstawimy tam skrzynię i konia.
– Jeśli tak zrobimy to dla nas zabraknie miejsca- odparła Helena.
– Coś wymyślimy, proszę, nie myśl teraz o tym – odpowiedział zatroskany mąż.
Gdy doszli do skały chmura była już znacznie bliżej. Deszcz był kwestią chwili. Dobrowit przywiązał konia do wystającego konara i rzekł:
– Teraz musimy iść poszukać schronienia dla nas – wstał i podał rękę żonie.
Nie musieli długo szukać. Obok wielkiego dębu widniało wejście do jaskini. Szybko tam poszli. Gdy tylko Dobrowit usadowił swoją żonę na omszałym kamieniu, poczuł na nogach pierwsze krople deszczu, więc czym prędzej schował się do jaskini. Zaczęło rzęsiście padać. Wielkie krople uderzały o suchą ziemię zmieniając całkowicie jej barwę. Nagle małżeństwo usłyszało za plecami groźny pomruk. Dobrowit odwrócił się i zobaczył wlepione w siebie oczy wielkiego niedźwiedzia.
– Heleno!- krzyknął Dobrowit i złapał żonę za rękę.
Pobiegli na polanę. Byleby dalej od rozłożystego dębu, pod który przybiegło rozwścieczone zwierzę. Byli już pewni co się za chwilę stanie. Gdy nagle zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Piorun uderzył w drzewo, pod którym stał niedźwiedź. Porażone cielsko z hukiem upadło
na ziemię.
-Heleno jesteśmy uratowani.- powiedział mężczyzna i wziął swoją żonę na ręce.
W międzyczasie ulewa zmieniła się w leciutki deszczyk. Dobrowit posadził swoją żonę na koniu. Zabrał swój dobytek i oboje ruszyli w dalszą drogę. Zobaczyli drugi piorun, który uderzył w ziemię. Burza natychmiast ustała.
– Dobrowicie, jedźmy tam gdzie uderzył piorun – rzekła Helena.
– Dobrze, niech tak będzie – odpowiedział Dobrowit.
Ruszyli. Po krótkiej chwili zobaczyli drewniany szałas nad rzeką.
– Przyszedł już mój czas – powiedziała kobieta.
Zaniepokojony mąż zaniósł żonę do szałasu. Tam narodził się pierworodny syn Heleny
i Dobrowita, Proben. Małżeństwo bardzo pokochało piękne okolice wulkanicznej góry. Tutaj założyli osadę w dolinie malowniczej rzeki Skory, którą później nazwano Proboszczów.